Dochodowe Studio Graficzne

#2.09 Instagram marketing dla graficzek: intuicja, luz i skuteczność – rozmowa z Sylwią Bodnar

Karla i Ania | SHABLON Season 2 Episode 9

Wyślij do nas wiadomość, zadaj pytanie

W tym odcinku bierzemy na warsztat Instagram i rozmawiamy o marketingu dla graficzek. Naszym gościem jest Sylwia Bodnar, strateżka małych marek, wizerunkowa akrobatka i specjalistka od Instagrama, która jak nikt potrafi połączyć intuicję z konkretem!

W tym odcinku dowiesz się między innymi o tym:

  • jak przestać traktować Instagram jako portfolio i co wstawiać, jeśli wydaje Ci się, że masz przecież TYLKO projekty do zaprezentowania i nic innego,
  • jak tworzyć content, który działa, czyli nie tylko zbiera serduszka, ale też przyciąga klientów,
  • czym jest tzw. „romantyzowanie contentu” i jak przestać przejmować się algorytmami,
  • jak radzić sobie z wypaleniem twórczym i po co naprawdę lajki w codziennej pracy?

To rozmowa dla każdej graficzki, która chce poczuć siebie w budowaniu swojej obecności online.

Zapraszamy do słuchania i czytania: z kubkiem kawy i bez spiny! 

 

W ODCINKU WSPOMINAMY:

  1. Profil Sylwii na Instagramie
  2. Strona www Sylwii Wizerunkowe akrobacje

Do usłyszenia i zobaczenia w kolejnym odcinku.

Jak działać skutecznie na Instagramie i uniknąć wypalenia - rozmowa z Sylwią Bodnar

K | A: Dzień dobry, cześć. Witamy bardzo serdecznie w kolejnym odcinku podcastu Dochodowe Studio Graficzne. Z tej strony Karla i Ania. Dziś w naszym studiu gościmy Sylwię Bodnar — strateżkę małych marek, które pieszczotliwie nazywa Mareczkami. Sylwia to także wizerunkowa akrobatka i specjalistka od Instagrama, która potrafi łączyć intuicję z porządnym konkretem. Dzień dobry Sylwio.

S: Dzień dobry, dziękuję wam bardzo za zaproszenie i przepiękne przedstawienie.

K | A: Cieszymy się bardzo. Musimy przyznać, że nie mogłyśmy się już doczekać tej rozmowy, bo dzisiaj będziemy rozmawiać o tym, jak tworzyć content, który naprawdę działa — nie tylko zbiera serduszka, ale też przyciąga klientów. Myślimy, że to jest bardzo ważny temat bardzo ważny dla wielu osób. Zajrzymy też za kulisy tego, co wrzucać na Instagram, gdy czujemy, że jedyne co mamy do pokazania, to nasze projekty. Porozmawiamy też o romantyzowaniu contentu i o drugiej stronie medalu, czyli o wypaleniu i o pogoni za statystykami, za lajkami i serduszkami.

Jesteśmy przekonane, że ten odcinek to będzie game changer dla wielu słuchaczek, które chcą poczuć, że obecność na Instagramie czy w ogóle w mediach społecznościowych ma faktycznie sens, a nie jest tylko wrzucaniem czegokolwiek, byleby uspokoić sumienie, że faktycznie cokolwiek zrobiłam dla swojego marketingu. Zanim jednak przejdziemy do tych tematów, chciałybyśmy Cię zapytać, skąd wzięła się tak fajna nazwa, jak wizerunkowa akrobatka, bo często tak się przedstawiasz, prawda?

Geneza nazwy Wizerunkowa Akrobatka

S: Tak, bardzo lubię o sobie mówić, że jestem wizerunkową akrobatką. Historia powstania tej nazwy jest w pewnym sensie inspirująca, więc bardzo chętnie ją opowiem. Ta nazwa wyniknęła z dwóch różnych czynników. Pierwszy czynnik był z braku poczucia, że stanowiska, które mnie określały w świecie projektowania, są adekwatne. Zaczynałam swoją ścieżkę zawodową od bycia copywriterką. Język był pierwszym formatem, w którym zaczęłam wyrażać chęć pracy ze strategią marki. To był mój pierwszy pomysł, że w tym mogłabym się zrealizować, w tym mogłabym się sprawdzić i faktycznie nie czułam, żeby to było coś, co mnie dobrze określa. Czułam, że jest we mnie jeszcze jakiś większy potencjał, który bym chciała wyrazić i zaczęłam szukać siebie w roli strategii komunikacji. W roli osoby, która rozszerza kontekst językowy do czegoś więcej — do poszukiwania wartości, do odkrywania brandingu w ogóle i do jego tworzenia.

Natomiast wszystkie te pojęcia były dla mnie trochę niewygodne. Stąd zaczęłam szukać nazwy, która połączy moje kompetencje i plany na przyszłość, czyli to, co sobie wymyśliłam, że będę robić i nad czym działać. Samo określenie wizerunkowa akrobatka pojawiło się w mojej głowie, gdy zaczęłam pracować z małymi markami i dostrzegłam, jak wiele kombinowania jest w małym biznesie, żeby wszystko ze sobą połączyć. Rozwiązania strategiczne i wizerunkowe dostępne na rynku są skrojone na miarę dużych, tradycyjnych biznesów, dlatego zaczęłam widzieć, jak bardzo te ramy są niewygodne dla moich klientek. Bardzo mnie poruszyło, że w małym biznesie trzeba tak kombinować, a jednocześnie istnieje silne pragnienie i potrzeba pokazania się w pełnej krasie — jestem tutaj, mam takie usługi, taką ofertę, przyjdźcie do mnie, bo to ja jestem waszym człowiekiem. Z tego połączenia powstała wizerunkowa akrobatka.

K | A: Super! Fajnie też wybrzmiewa, jak bardzo multi potencjalną jesteś osobą. Jak wiele wątków masz w sobie, lubisz je łączyć i bardzo płynnie przechodzisz z jednego do drugiego. Nie ma czegoś takiego jak sztywne ramy, w których sobie usiadłaś i tam siedzisz, tylko cały czas to jest płynne, prawda? Mamy wrażenie, że masz wielki dar do łączenia bardzo różnych obszarów.

S: Tak, rzeczywiście jestem osobą, którą cały czas ciągnie do czegoś nowego. Jak widzę potrzebę na rynku, od razu mam pragnienie jej zagospodarowania. I chyba stąd się bierze to moje ciągłe poszukiwanie nowych formatów, w ramach których mogę pomóc markom osobistym, z którymi dziś szczególnie pracuję, w rozwoju, w tym, żeby ludzie właśnie te marki osobiste odkryli.

K | A: Wspomniałaś teraz właśnie o markach osobistych. Czy możesz powiedzieć troszkę więcej o tym, z kim dokładnie współpracujesz? Czy to jest jakaś określona branża, czy nie ma tutaj ograniczeń? I skąd ta nazwa Mareczki, bo to też jest takie pieszczotliwe, miłe, że aż chce się wchodzić do ciebie na Instagrama i czytać, słyszeć, cześć Mareczko. To jest od razu takie: jestem u siebie.

S: Owszem. Ja też zawsze moim klientkom bardzo rekomenduję znalezienie takiej nazwy, w ramach której będą opowiadać o tym świecie przeżyć, do którego też zapraszają na swój profil na Instagramie. Nazwa Mareczki powstała pewnie przypadkiem, bo ja nawet nie pamiętam jakiejś konkretnej historii, tak jak z wizerunkowymi akrobacjami, że to był taki konkretny moment, w którym postanowiłam znaleźć jakąś konkretną nazwę. Tutaj to wynikło naturalnie. Często, co mnie bardzo rozczula, ludzie do mnie piszą, że automatycznie często czytają mordeczko, a nie Mareczko. Jest to dla mnie znaczące, ponieważ świadczy o swobodnym podejściu.

K | A: Owszem. Ciekawe co na to ten automatyczny słownik w telefonie. Jakbyśmy zaczęły pisać Mareczko, możliwe, żeby zmienił. Ile razy tobie poprawił Mareczko na mordeczko?

S: Właśnie mi o dziwo nigdy. Ostatnio rozmawiałam z jedną z moich koleżanek, która mówi: słuchaj, powinnaś na prima aprilis zrobić taki właśnie jeden dzień, gdzie cały dzień mówisz do swojej społeczności mordeczko i ciekawe kto zauważy.Fajny pomysł.

K | A: Bardzo dobry, nieszablonowy pomysł. Czyli zajmujesz się małymi markami, takimi, które faktycznie są samodzielne, nie mają zespołu ani wyspecjalizowanego działu marketingu, który by poradziłby sobie z tymi wizerunkowymi akrobacjami? Domyślamy się, że pracujesz głównie z kobietami, prawda?

S: Tak, zdecydowanie. Wynikało to w pewien sposób naturalnie. Marki osobiste to przepiękny konstrukt — to osoby, które chcą się rozwijać. Wcześniej pracowałam z bardzo różnymi markami, zarówno większymi, jak i mniejszymi, które potrzebowały zaprojektowania strategii komunikacji odgórnie, na zasadzie stworzenia dokumentu strategicznego, w ramach którego się później poruszają.

Chciałabym też dać radę osobom, które zaczynają oferować swoje usługi, szczególnie w formule jeden na jeden: na początku nie zamykajcie się i nie próbujcie na siłę zamykać się w niszy, bo ta nisza sama was znajdzie — tak było w moim przypadku. Na początku działałam z każdą marką, która potrzebowała wsparcia strategicznego. Z czasem okazało się, że dzięki moim kompetencjom, opiniom i perspektywie, najlepiej rezonuję z markami usługowymi, które są markami osobistymi, dlatego że pracuję warsztatowo. Dla mnie liczy się tworzenie holistycznej strategii komunikacji, czyli patrzymy na całość z góry i wydobywamy potencjały ludzi, którzy pracują w ramach danej marki, ale nie każda marka się na to zdecyduje. Z czasem się okazało, co jest dla mnie aktualne dziś, że przyciągam osoby, które chcą pracować nad swoim samorozwojem i postrzegają swój mały biznes jako platformę do samorozwoju. To takie osoby chcą pracować warsztatowo. Bardzo dużo pracuję z projektantami graficznymi, z ludźmi, którzy zajmują się projektowaniem, ponieważ oni też pracują warsztatowo. Tam jest zrozumienie dla tego procesu i tego, jaki on jest ważny. Ta nisza po prostu mnie znalazła.

Zaczynałam tak naprawdę od marek rzemieślniczych. Bardzo mi na tym zależało, ponieważ jestem dużą fanką ręcznej roboty i dużo sama tworzę w rzemiośle. Cały czas łapię się nowych pasji: a to ceramika, a to teraz glinka polimerowa, więc robię też biżuterię. Brałam również udział w warsztatach z tuftingu, więc jestem w to mocno zaangażowana. Początkowo myślałam, że będę pracować głównie z takimi markami — co ciekawe intensywnie komunikowałam swoje nastawienie na tę grupę. Z czasem jednak okazało się, że w sektorze rzemiosła nie  ma aż tak wielu marek osobistych. Mam na myśli osoby, które chcą pokazać swoją twarz i rzemiosło przez pryzmat własnych kompetencji, przez unikalną pracę jednej konkretnej osoby.

Większość marek rzemieślniczych woli operować pod szyldem brandingu i logo, co jest oczywiście w pełni akceptowalne. To jednak spowodowało, że moja oferta i kierunek działalności naturalnie skierowały się w inną stronę.

K | A: Gdybyś nie wykorzystała szansy, by spróbować i popracować z różnymi branżami, nie doszłabyś do takie wniosku, prawda? To by się tak nie ujawniło. Dzięki temu miałaś porównanie i mogłaś po prostu wybrać to, co Tobie najlepiej odpowiada i w czym czujesz się najlepiej.

S: Tak, dokładnie. 

Dlaczego portfolio na Instagramie to za mało

K | A: Poruszyłaś dwa istotne tematy. Z jednej strony wspomniałaś, że pracujesz z projektantkami graficznymi — a to właśnie one słuchają. Z drugiej strony, wspominałaś o wcześniejszej pracy z markami rzemieślniczymi, które niejako „chowały się” za swoją twórczością i marką. Czy nie masz wrażenia, że to często bolączka naszej branży? My, jako projektanci i projektantki, niechętnie wchodzimy w rolę marki osobistej. Raczej skupiamy się na tym, że to nasza twórczość i projekty mają sprzedawać nasze kompetencje, a nie to, kim jesteśmy.

To bezpośrednio przekłada się na styl działania na Instagramie, który bardzo często obserwujemy w naszej branży. Nierzadko tworzymy na Instagramie niemal drugie portfolio, wrzucając projekty i opowiadając, co i dla kogo zrobiłyśmy oraz jakie to było wspaniałe. Dlaczego ta droga się nie sprawdza? A może się sprawdza, tylko o tym nie wiemy? Jaką perspektywę mogłabyś nam tutaj przedstawić?

S: To prawda, to bardzo częste zjawisko. Również w świecie takiego projektowania wnętrz czy  branży architektonicznej często spotykamy na Instagramie profile, które prezentują wyłącznie swoje portfolio. Powiedziałabym, że to może się sprawdzić, pod warunkiem że działamy również na innych kanałach i w ramach całej naszej działalności marketingowo-strategiczno-komunikacyjnej wyznaczamy obszary, w których na przykład networkujemy z kimś, kto na bieżąco dostarcza nam klientów. Istnieją małe marki, które tworzą i projektują w różnych obszarach i branżach, a mimo że ich profil na Instagramie ma charakter portfolio, nadal mają klientów. Jednakże wtedy ich pozyskiwanie wymaga działania na innej płaszczyźnie. Mam klientki, które bardzo prężnie działają na polu afiliacyjnym i networkingowym, pozyskując klientów od osób, które np. pracują z klientami na wcześniejszym etapie, a następnie naturalnie przekazują ich do właściwej projektantki graficznej. Ten model sprawdza się i działa efektywnie. Jeśli jednak prowadzicie swoje profile na Instagramie w formacie portfolio i zauważacie brak klientów albo czujecie, że chciałybyście wykorzystać Instagrama w pełni, wykraczając poza publikowanie statystycznych projektów, to jest to wyraźny sygnał, że warto popracować nad strategią komunikacji i uczynić z Instagrama coś więcej niż tylko portfolio.

K | A: Czyli tak naprawdę są dwa różne modele działania, o których teraz powiedziałaś, prawda?

S: Tak bym to określiła.

K | A: W tym drugim układzie Instagram jest też miejscem, w którym mamy aktywnie poszukiwać klientów — a raczej oni mają nas tam odnaleźć i przekonać się, że jesteśmy odpowiednią osobą do współpracy.

S: Tak, totalnie. To są dwie różne strategie działania. Tak jak mówicie, że w branży projektowej jest wiele miejsc, gdzie można zaprezentować swoje portfolio, istnieją do tego specjalne platformy, dlatego szkoda byłoby w pewnym sensie marnować potencjał Instagrama, który jest przecież medium społecznościowym. To miejsce do budowania społeczności i relacji w naszym biznesie. Szkoda byłoby tę przestrzeń wykorzystywać do powtarzania tego, co robimy na innych platformach, które są dedykowane prezentacji portfolio.

Jak pokazać więcej niż tylko swoje projekty

K | A: Mamy też wrażenie, że jeżeli zaczynamy prowadzić Instagram z innej perspektywy, wzrasta postrzegana wartość naszych usług. Do silnego portfolio, które i tak posiadamy na innych platformach i do którego możemy kierować, dokładamy warstwę osobowościową, ekspercką, a także wizerunek sympatycznej osoby, z którą przyjemnie się współpracuje. Mówiąc najprościej, to sprawia, że osoby z zewnątrz bardziej cenią to, co się dzieje później w procesie współpracy. Trochę nawiązuje do tego, co powiedziałaś wcześniej — że my jako osoby projektujące doceniamy wartość samego procesu.

Jeżeli zatem nigdy nie pokazujemy, jak przebiega ten proces, co się dzieje w jego trakcie, to trudno oczekiwać, żeby ktoś to docenił, skoro widzi jedynie końcowy, dopracowany efekt naszej współpracy w postaci portfolio. To jest zupełnie inny poziom komunikacji.

S: Tak, szczególnie jeżeli świadczymy usługi indywidualne, bardzo bezpośrednie — wchodzimy wówczas w osobiste relacje z naszym klientem. Nie jesteśmy wtedy wyłącznie marką i logo, ale również osobą z własnymi emocjami, charyzmą i sposobem mówienia. Im szybciej pokażemy to na etapie prezentowania siebie, swojej oferty i usługi, tym szybciej przyciągniemy osoby, z którymi nawiążemy dobrą współpracę. Przecież zależy nam na przyciąganiu ludzi, którzy mają podobne podejście do nas, a nie zupełnie przypadkowych klientów, z którymi nie będziemy się zgadzać.

K | A: Z którymi, mówiąc otwarcie, męczymy się później i nie wiemy, jak wybrnąć z sytuacji, która się niestety zazwyczaj długo trwa.  Można powiedzieć, że publikując tylko portfolio i prezentując wyłącznie jeden z wielu poziomów naszej pracy, same pozbawiamy się możliwości nawiązywania wartościowych współprac, prawda? Mamy tu na myśli współpracę z ludźmi, z którymi jak wspomniałaś, po prostu dobrze się rozmawia. Z którymi nie musimy aż tak długo czegoś tłumaczyć, debatować czy rozkładać na czynniki pierwsze, bo ktoś szybko to rozumie. Pozna nas już wcześniej dzięki naszej obecności w mediach społecznościowych. Skoro nie tylko portfolio, to co jeszcze? Co możemy zrobić jako projektantki, aby przejść z poziomu prezentowania prac na głębszy poziom porozumienia i budowania relacji z naszymi odbiorcami? Jaki rodzaj treści zamieszczać?

Myślimy też, że bardzo często pojawia się problem, kiedy dojdzie się do pewnego punktu: dobrze, chciałabym czegoś więcej, ale pojawia się blokada, która brzmi: chciałabym czegoś więcej, ale przecież wszyscy już wszystko zrobili.

Blokady w tworzeniu contentu i jak je pokonać

S: Tak, to jest bardzo częste. Wynika to z naszego przekonania, że moja opinia jest nic niewarta, moje myśli, sposób, w jaki prowadzę proces projektowy, mój codzienny styl pracy w kontakcie z klientami — wszystko to jest „banalne”. Jest to poniekąd kwestia niedoceniania wartości własnej pracy i pomysłów. W moich klientkach drzemie naprawdę ogromny, niedostrzeżony potencjał, który jest wręcz „zamiatany pod dywan”, dlatego tak bardzo lubię pracować warsztatowo, bo tam właśnie wychodzą te blokery. Bardzo często są one powodem, dla którego „chowamy się za brandingiem”. Osoby z branży projektowej, które publikują wyłącznie swoje portfolio, często po prostu czują się niepewnie w swojej działalności i nie dostrzegają potencjału, jaki wnoszą w świat swoimi projektami.

Uważam, że przede wszystkim warto pracować nad sobą i szukać tych blokerów — tego, co nas paraliżuje i utrudnia czerpanie radości z tworzenia contentu, bo właśnie o to chodzi — żebyśmy same miały przyjemność z tego. Dla mnie content to sposób wyrażania siebie w biznesie. Przecież prowadzimy biznes, bo mamy jakąś misję, chcemy się zrealizować w tym, co robimy i poczuć, że nasze serce jest pełne, a nie tylko zarabiać pieniądze. Spędzamy w pracy bardzo dużo czasu i szkoda, żeby był to czas spędzony na rutynowych czynnościach, poświęcony na klikaniu rzeczy, które w żaden sposób nas nie wzbogacają, dlatego to jest też niezwykle ważne.

K | A: Przyszłam, zrobiłam, poskreślałam z listy, odpisałam. Posta wrzuciłam, reelsa nakręciłam. Wychodzę. Wiem doskonale, jak powinien wyglądać mój reels zgodny z najnowszą modą, więc szybka robota i po sprawie, jak to się mówi. A Ty mówisz wręcz coś przeciwnego — że tych postów może być mniej, nie muszą być w najnowszych trendach, bo nie chodzi o to, żeby w jakiś sposób oszukać algorytm. Te posty mają sprawiać przyjemność, kiedy je tworzymy. Mówisz o koncepcji romantyzowania tworzenia treści, a także o tym, że najlepsze jest to, co płynie z wnętrza, ze środka. Myślimy jednak, że to niezwykle trudne. Właśnie to, co powiedziałaś: odważyć się wyjść ze skorupki. Projektantki są często introwertyczkami. Kursantki często nam mówią, podnosząc rękę: „ja po prostu jestem introwertyczką i ja się boję wyjść do ludzi”, mówiąc krótko.

Romantyzowanie contentu zamiast pogoni za algorytmami

K | A: Jak sobie z tym poradzić? Czy masz jakąś radę? Co tu w ogóle zrobić? Jak wejść w to romantyzowanie contentu, kiedy mamy taką introwertyczną naturę na przykład?

S: Często mamy takie przekonanie, że jeśli mamy pokazać swoją twarz na Instagramie, to znaczy, że musimy ją fizycznie pokazać. To przekonanie nas blokuje — szczególnie osoby introwertyczne. Warto pomyśleć o tej „twarzy” w inny sposób — jako o naszej opinii, pomyśle czy zapleczu pracy. Nie musimy wcale uprawiać ekshibicjonizmu na Instagramie — nie o to chodzi. Zdarza się, że mamy ochotę pokazać siebie, ale bez wchodzenia w prywatne sprawy — i to tez nie jest obowiązkowe. Jeśli mamy ochotę pokazać nasze zainteresowania, hobby, naszą estetykę czy rzeczy, które kupiłyśmy i nas zjawiły się — to warto. Zwłaszcza jeśli coś z codzienności się staje się punktem wyjścia do projektowania. Jednak jeśli czujemy, że jakiś temat przekracza pewną granicę naszej prywatności, to ja zawsze odradzam publikowania. To my mamy się czuć komfortowo i bezpiecznie z tym, co publikujemy. Pierwszą rzecz, jaką bym poleciła, zanim zaczniemy się otwierać, to zastanowić się: co nas jara? Co nas inspiruje? Co nas kreci w codzienności? I jak można to połączyć z tym, czym zajmujemy się zawodowo. Bo jeżeli jest coś, co nas zasila, pozytywnie pobudza, na co patrzymy i aż czujemy ciarki ekscytacji — to znaczy, że to jest coś, w czym jest energia, ogień i coś warto pokazać — oczywiście zawsze w ramach swoich granic. Pokazywanie siebie to proces i wymaga pracy nad sobą. Z czasem uczymy się, że ludzi naprawdę interesuje nasza opinia.

K | A: Zdecydowanie to potwierdzamy. Jeszcze jakiś czas temu Instagram lubił treści typu: trzy przepisy na coś, pięć rzeczy, które mam na biurku i podobne. Mamy już ich przesyt. Te wszystkie lifehacki są pozapisywane, oflagowane i czekają „na później”, a tak naprawdę na nie wiadomo kiedy. Dlatego o wiele lepiej działają posty, które opowiadają historię. Takie, w których pod opowieścią przemyca się nasza opinia. Pamiętamy, jak zaczynałyśmy publikować nasze historie — takie, które już miałyśmy w głowie, bo działamy w tej branży od lat. I nagle okazało się, że to są najlepsze posty, bo niosą się dalej. To one najlepiej budują nasz wizerunek i pokazują, jak myślimy. I tak potwierdzamy — rady Sylwii naprawdę działają w praktyce i warto się nimi inspirować. Chociaż na początku wymaga to faktycznie pracy nad sobą, a jesteśmy przyzwyczajeni, że są lifehacki na wszystko.

Myślimy, że to wynika też z tego, że praca nad sobą i publikowanie treści, które mówią więcej o nas, wymagają większej refleksji i uważności. Trzeba poświęcić temu czas, usiąść i naprawdę zastanowić się, co mamy do powiedzenia, Wiele z nas ma z tym blokadę — tak jak mówiła Sylwia — bo w mediach społecznościowych jesteśmy głównie nastawione na obserwowanie innych . Widzimy, co robią inni, zaczynamy się do tego odnosić i mimowolnie o tym myślimy, często na poziomie podświadomym. Zakładamy, że skoro ktoś ma dobre zasięgi i dużo followersów, to znaczy, że jego sposób działa i powinniśmy robić to samo. Na przykład widzimy influencerkę, która pokazuje swoją rodzinę, dzieci, codzienne sytuacje — i od razu myślimy, że my też tak musimy, ale to działa u niej, bo to jest jej biznes. Na przykład prowadzi profil podróżniczy, a jej rodzina dużo podróżuje i uczy dzieci w domu, więc to wszystko się tu łączy i ma logiczny sens. Pokazuje dzieci, podróże i życie rodzinne, które pasują do jej profilu i działalności, a my porównujemy to do naszego biznesu, który jest zupełnie inny i dlatego powinniśmy zacząć od zastanowienia się, czego naprawdę potrzebuje nasz biznes. Warto zacząć od tego momentu planowania. Często słowo strategia czy plan wywołuje w nas poczucie, że musimy od razu tworzyć rozbudowane harmonogramy i szczegółowe dokumenty. Tymczasem nie musi to być nic skomplikowanego — ważniejsze jest, żeby mieć choćby wstępną wizję i kierunek, w którym chcemy podążać.

Jak dopasować tworzenie treści do swojego stylu pracy

S: Tak, często dlatego odkładamy tworzenie contentu na później — bo już samo planowanie zajmuje tyle czasu, że bywa męczące. Dzieje się tak szczególnie wtedy, gdy nie mamy dopasowanej do siebie struktury pracy. Wiele osób, zwłaszcza pracujących na freelance, nigdy nie stworzyło systemu działania odpowiadającego ich indywidualnym potrzebom, predyspozycjom czy stylowi pracy. Zamiast tego sięgamy po gotowe schematy, które ktoś polecił — i które często nie nie biorą pod uwagę naszych preferencji. Potem zaczynamy się w tym dusić i stwierdzamy: Instagram to jednak nie dla mnie. Mam dość, nie mam siły, nie mam energii. A przecież czasem wystarczy dopasować samo podejście do planowania contentu — albo samo myślenie o jego tworzeniu — do siebie, do tego, jak lubimy pracować. Jeśli jesteś nocną sową i największy przypływ kreatywności masz wieczorem — siadaj do contentu wieczorem. Jeśli najlepiej działasz rano, kiedy masz najwięcej energii, to korzystaj z tego i twórz rano. Jeśli nie lubisz rozpraszaczy i dobrze pracujesz w dłuższych blokach czasowych — zaplanuj jeden dzień w miesiącu tylko na tworzenie contentu i przygotuj wtedy materiały na miesiąc do przodu. A jeśli jesteś osobą, która woli działać w krótkich interwałach czasowych, to zablokuj sobie w kalendarzu 15-20 minut dziennie. Ten czas można poświęcić na rozkminianie, szukanie pomysłów, eksplorowanie — wtedy tworzyć content. Wszystko zależy od tego, jak chcemy działać. Rzadko sobie zadajemy te pytania: Jak chcę pracować? Czy wolę rano? Czy wolę wieczorem? Czy lepiej mi się działa krótko, czy długo? To są trudne pytania. Czasami myślę o tym, jak psycholożka — czy tworzymy swój wizerunek w zgodzie ze sobą, czy realizujemy swój potencjał, czy może działamy według czyichś oczekiwań? I zawsze powtarzam: Instagram jest dla Ciebie. 

Jeśli podejmiesz decyzję, że gonisz za algorytmami i to jest twój cel na życie, to będziesz gonić za algorytmami. Nic się tu samo nie wydarzy. Natomiast jeśli podejmiesz decyzję, że Instagram jest dla ciebie, żeby budować relacje, wyrażać siebie, pobawić się contentem, poeksperymentować i trochę poszukać — to tak właśnie będzie wyglądała Twoja codzienność na Instagramie. To wszystko jest kwestią decyzji, ale też ogromnej pracy nad sobą, nad szukaniem swoich formatów, bo nie każdy musi robić reelsy. Są osoby, które tworzą wyłącznie karuzele i to im świetnie działa. Łatwo powiedzieć, a w praktyce to naprawdę ciężka praca, żeby wszystko dopasować, ułożyć swojego Tetrisa, ale najważniejsze w tym wszystkim jest być blisko siebie i zadawać sobie trudne pytania.

K | A: Aby ułożyć tego Tetrisa, trzeba działać - bo nie wiedząc, co nam odpowiada, trudno podjąć właściwą decyzję. Konieczny jest też etap testowy, kiedy dajemy sobie swobodę — tak jak mówiłaś na początku, by próbować różnych rzeczy, różnych formatów i nie przywiązywać zbyt mocno do konkretnego sposobu działania. Z czasem zauważyłyśmy, że nasze podejście się zmienia — miałyśmy gotowy  harmonogram, posty zaplanowane z miesięcznym wyprzedzeniem i wszystko poukładane. W pewnym momencie przestało to odpowiadać i pojawiła się myśl : żegnaj Instagramie, mamy cię dość. Dziś myślimy inaczej, może nie musimy tam być trzy razy w tygodniu, może wystarczy dwa razy, a może raz — ale regularnie i z poczuciem sensu. Nawet jeśli zaplanujemy post spontanicznie, dzień wcześniej, to nic się nie stanie i warto dać sobie przestrzeń na inne podejście. Nie trzeba wszystkiego tak analizować, trzeba pozwolić sobie na elastyczność. Czasem wystarczy 15 minut dziennie. Zdarza się, że pomysł przychodzi do głowy pod prysznicem — wtedy zapisujemy w notatniku i wracamy do niego następnego dnia.

Pamiętamy, jak tworzyłyśmy plany publikacji trzy razy w tygodniu i miałyśmy wtedy wrażenie, że tak musi być i że inaczej się nie da, bo inaczej wszystko się posypie. Nawet jeśli było trudno, to robiłyśmy te trzy posty — choćby się waliło i paliło.

Wprowadzenie ManyChata mocno wpłynęło na nasze podejście. Z perspektywy czasu widzimy, że to kompletnie odmieniło naszą komunikację — chyba niekoniecznie na lepsze. Straciłyśmy kontakt z naszymi odbiorcami przez to, że bot odpisywał automatycznie i zaczęłyśmy mieć poczucie, że mówimy do zupełnie obcych osób. Zaczęło chodzić tylko o to, żeby publikować dla samego publikowania. W teorii wszystko wyglądało dobrze — bo ManyChat był (i pewnie wciąż jest) ogromnym trendem. Wszystko miało być bardziej dostępne, ale miało swoją cenę. Przestałyśmy dopytywać i zauważać, że jakaś wiadomość w ogóle została wysłana.  To trochę tak, jak teraz ze sztuczną inteligencją. Pojawia się coś nowego — jesteśmy tym zafascynowani, zachwyceni tym, jak bardzo może nam to ułatwić i usprawnić możliwości prace, jak wiele możliwości się nagle otwiera. Po pierwszym etapie fascynacji przychodzi refleksja: no dobrze, fajnie, ale przecież nie o to tylko chodzi. Nie możemy korzystać z takich narzędzi non stop. W naszej pracy jest coś więcej. Chodzi przecież o kontakt z ludźmi, o budowanie relacji, o czas na przemyślenie pewnych planów — i tego nie da się zautomatyzować. Manychat sam w sobie wciąż jest użytecznym narzędziem, ale po pierwszej fali entuzjazmu przychodzi moment, w którym czujemy, że może nie warto wykorzystywać go na 100% i warto się trochę wycofać. Wydaje nam się, że idzie dobrze, bo są lajki, udostępnienia, zapisy. Tylko że zapisy bardzo często zostają na „święte nigdy” - nic z nich nie wynika, a przecież zupełnie czymś innym jest content, który faktycznie się sprzedaje. Taki, który przekonuje ludzi, że to właśnie z nami chcą pracować i który buduje zaufanie i realna relacje, a nie tylko statystyki.

Różnica między contentem na lajki a contentem sprzedażowym

S: Musimy czasem zatrzymać się i spojrzeć na podstawową mechanikę działania lajków. Zrozumieć, że nie każdy post musi się świetnie lajkować. Posty pełnią różne funkcje. Oczywiście, czasem uda się stworzyć taki, który i się zalajkuje, i wygeneruje sprzedaż i zachęci do komentarzy — ale to naprawdę rzadkość. To taki marketingowy święty, który Graal, a czas, który poświęcamy na „wymuszenie” takiego posta, nie zawsze jest tego wart. Dlatego patrzę inaczej na posty sprzedażowe — one mają zupełnie inny cel. Weźmy na przykład posty karuzelowe z oferta. Czy my same chętnie lajkujemy posty ofertowe? Raczej nie, no nie wywołują emocji i nie budzą utożsamienia. Albo uznamy, że oferta nas interesuje, albo i nie. To nie są posty, które będą się naturalnie lajkować. Za to lajkują się te, które rozpalają emocje i od pierwszego zdania trafiają w sedno naszego problemu jako odbiorców. Czasem nazywam je „pudelkowymi” - są jak nagłówki z portali plotkarskich. Intrygują, zaskakują, może nawet prowokują i wtedy pojawiają się lajki. Tylko że wtedy warto zadać sobie pytania: „Po co mi te lajki? Czy mają zwiększyć zasięg, czy może po prostu chcę poczuć, że to, co tworzę, komuś się podoba?” Obie odpowiedzi są w porządku, tylko ważne, żeby być wobec siebie szczerą. Po co tak naprawdę gonię za liczbami? Przede wszystkim, trzeba się nastawić na to, że nie wszystkie posty będą się lajkowały i to wcale nie oznacza, że ten post jest zły. Być może po prostu jego rola była zupełnie inna.

K | A: Zauważamy, że często nie publikujemy treści sprzedażowych, bo wychodzimy z założenia, że jak ktoś będzie chciał, to sam wejdzie w link w bio, poszpera, znajdzie ofertę. Mamy takie poczucie, że nie chcemy być nachalne — że wystarczy subtelne zaproszenie w stylu „możesz pójść dalej, jeśli masz ochotę”. Przez to także pomijamy np. rekomendacje, które przecież też odgrywają rolę sprzedażową — nawet jeśli nie lajkują się spektakularnie. Ktoś może pomyśleć: „ktoś się zachwyca, ale co mi do tego?”. A z drugiej strony u odbiorców kiełkuje myśl: „skoro ktoś był zadowolony i jest jakaś oferta, to może warto z niej skorzystać?”. W kontekście projektantek — kiedy publikujemy swoje projekty i zbieramy lajki, to rzadko zastanawiamy się, od kogo one właściwie są. Często okazuje się, że projektanta doceniają inni projektanci i mamy zasięg, ale nie w grupie docelowej. Nasi klienci są gdzieś indziej, więc taka treść ma inną rolę.

S: To częsty problem w świecie projektowym — szczególnie w kontekście portfolio. W którymś momencie w końcu decydujemy się zajrzeć w statystyki i nagle okazuje się ze 80% osób obserwujących to osoby spoza naszej grupy docelowej. Potem pojawia się frustracja: że liczby są nie takie, że algorytm nas „lubi”, że nie ma efektów. Jak mają być efekty, skoro docieramy do ludzi, którzy nawet nie są blisko tego, czym się zajmujemy i komu chcemy pomagać? Widzę to często w komunikacji. Profile, które utknęły w schemacie: pokazywanie efektów swojej pracy, wrzucanie realizacji i budowanie portfolio — ale zupełne pominięcie problemów grupy docelowej, a przecież to one właśnie są kluczowe. Zabrakło przestrzeni w internecie, w której potencjalny klient może na chwile przysiąść, wsłuchać się i pomyśleć: „w końcu   to nazwał, w końcu ktoś widzi, z czym się mierzę”. To powinien być nadrzędny cel profilu — stworzenie emocjonalnej przestrzeni zbudowanej wokół naszej ciekawości wobec potrzeb, emocji i trudności odbiorców. Czasem to wynika z lęku. Boimy się zaopiekować druga osoba i z odwaga powiedzieć: „chodź, pokażę ci drogę, przejdziemy przez to razem, bo ja się na tym znam”. Klient nie musi się znać — to ja mogę być osobą, która poprowadzi go przez ten proces i pomoże osiągnąć cel, czy to w biznesie, czy w jakimś jego fragmencie, na którym się specjalizuje.

K | A: Podsumowując, widzimy 2 kluczowe elementy, którymi warto się zaopiekować. Z jednej strony — nasze przekonania, blokady i brak odwagi. Z drugiej — grupa docelowa, która faktycznie musi być obecna na naszym profilu, żeby te dwie płaszczyzny mogły się ze sobą spotkać. Jak możemy kogoś przeprowadzić przez cały procestak jak przed chwilą mówiłyśmy jeśli nawet nie wiemy, kogo mamy prowadzić?

A co powiedziałabyś projektantce, która dopiero zaczyna działać na Instagramie?

Złota rada dla projektantek zaczynających na Instagramie

S: Złotych rad padło już naprawdę sporo — przede wszystkim to spojrzenie na siebie i na naszych odbiorców. Te dwie perspektywy muszą się spotkać. Jeśli chcemy budować relacje, to najpierw powinnyśmy zbudować je ze sobą, a dopiero później z naszym potencjalnym klientem. Jeśli miałabym dodać jeszcze jedną złotą radę — to zachęciłabym do przyjrzenia się swojej relacji z Instagramie. Jak postrzegam to miejsce? Bo jeśli myślę o nim jak o przestrzeni pełnej pułapek, gdzie algorytm działa przeciwko mnie, rzuca mi kłody pod nogi i utrudnia wszystko, to trudno będzie podejść do publikowania z otwartością i spokojem. Wychodzenie z pozycji zagrożenia bardzo utrudnia kontakt z odbiorcami. Dlatego warto zadać sobie pytanie: Jaką rolę ten profil ma pełnić w Twoim życiu? 

Zachęcałabym wszystkie projektantki, żeby postawiły relacje ponad algorytm, bardziej zwracały uwagę na jeden konkretny komentarz niż na ogólne statystyki i nie bały się   odpisać wprost: „hej, dziękuję za komentarz, mam jeszcze mało obserwatorów, a Ty zdecydowałaś się zostawić ten komentarz, więc naprawdę to doceniam”. Taka szczera reakcja może być pierwszym krokiem do budowania więzi z odbiorcami — i do zmiany energii wokół naszego działania na Instagramie. Ważne jest też, byśmy nie postrzegały Instagrama jako wroga. Algorytm to tylko odbicie tego jak ludzie reagują na nasze treści, dlatego każda liczba to jakaś informacja. Jeśli post nie wywołał zaangażowania — w porządku. Może następnym razem spróbuje innego podejścia, a może nie — bo kolejny post będzie czysto informacyjnym i będzie miał zupełnie inną funkcję. Dlatego moja rada to: zacznij tworzyć treści na Instagramie z miejsca życzliwości wobec siebie, z punktu eksperymentowania, bawienia się, sprawdzania.

Jak radzić sobie z wypaleniem w mediach społecznościowych

K | A: To jest bardzo dobra rada — nie tylko dla tych osób, które dopiero zaczynają, tak jak powiedziałaś, ale też dla tych, które na przykład przeszły już przez moment wypalenia związanego z Instagramem. Bo być może za bardzo skupiłyśmy się na liczbach, reakcjach, statystykach. Na tym „więcej, szybciej, lepiej”. Na ciągłej obecności, która w pewnym momencie staje się przytłaczająca. Samo poczucie, że musimy tam zajrzeć, zaczyna być zniechęcające i pojawia się wypalenie, bo to są jego klasyczne symptomy.

Jeśli już raz przez to przeszłyśmy, to tym bardziej warto wrócić do tej rady: zacząć od zmiany sposobu myślenia o Instagramie, bo inaczej łatwo znowu wpaść w ten sam schemat — nieustanne tworzenie, publikowanie, patrzenie w statystyki z napięciem. I potem rozczarowanie: „Dlaczego znowu nie działa, skoro tak się starałam?” Może nawet jako ekspertka od Instagrama też miałaś momenty zwątpienia?

S: Tak, oczywiście. Instagram to miejsce o dużym potencjale wypalającym, bo działa trochę jak lustro. Gdy coś publikujemy, a nie pojawiają się serduszka, bardzo łatwo odebrać to jako: „Świat mnie nie chce, świat mnie nie potrzebuje. Po co ja to robię, skoro to nikomu nie jest potrzebne?”. Musimy zrozumieć, że te lajki nie są odzwierciedleniem tego, czy jesteśmy komuś potrzebne. One pokazują, czy nasz komunikat został ujęty w taki format, który wywołuje pożądanie i zainteresowanie. Czasem po prostu forma przekazu nie trafia do odbiorcy i to nie znaczy, że to, co robimy, jest do niczego.

Myślę, że romantyzowanie bardzo pomaga. Przeszłam przez wypalenie — takie konkretne. Porzuciłam własną firmę i poszłam na etat. W którymś momencie mojej działalności — a działam na Instagramie już 7-8 lat — poczułam, że mam dość. Miałam dość ciągłego czekania na realizację moich celów, także biznesowych. Powiedziałam sobie: „Idę na etat. Już dłużej tego nie wytrzymam”. Natomiast okazało się, że na etacie było jeszcze gorzej. Nie jestem osobą, której łatwo funkcjonuje się na etacie. Oczywiście są osoby, którym jest tam dobrze i wygodnie — i to jest w porządku — ale ja do nich nie należę i dlatego doszłam do wniosku, że muszę zmienić swoje nastawienie do tej drugiej przestrzeni — do świata, do którego zdecydowałam się wrócić. Skoro na etacie się duszę, to jeśli nie zmienię nastawienia w drugim obszarze — to zostanę trochę „na lodzie”. Musiałam wykonać wewnętrzną pracę, więc zdecydowałam się na terapię, podczas której przepracowałam wiele schematów i przekonań, które mnie nie wspierały. Dzięki temu mogłam inaczej spojrzeć na freelancing, a potem na budowanie własnego biznesu. Ważna rzecz, którą warto podkreślić: komunikacja to nie wszystko. Ogromne znaczenie ma też model biznesowy. Długo go u mnie brakowało albo był niedopasowany. Dopiero gdy zaczęłam współpracę z osobą, która pomogła mi go poukładać i zrozumieć mechanizmy, całość zaczęła się łączyć w spójną strukturę. Wtedy zrozumiałam, jak budować biznes i komunikację w taki sposób, żeby się nie wypalać i robić to z szacunkiem do siebie, ze zrozumieniem własnych granic, ale też — żeby to było efektywne — musiałam nauczyć się otwartości na eksperymentowanie.

Mam za sobą cztery porażki — tak to mogę nazwać. Cztery ostatnie programy i kursy nie przyciągnęły tylu osób, ile się spodziewałam. I w tamtym momencie mogłam powiedzieć: „Dobra, zamykam to, wracam na etat znowu albo szukam innej drogi”. Dziś z perspektywy czasu, jako dużo dojrzalsza przedsiębiorczyni — i po prostu jako człowiek w mojej marce — wiem, że to jest informacja, a nie dowód na to, że robię złą robotę. To sygnał, że warto coś przemyśleć i poprawić. To nie kwestia wartości tego, co tworzę, ale dopasowania sposobu, w jaki to pokazuje światu. To właśnie dziś mnie motywuje, by poszukać formatu i znaleźć sposób, dzięki któremu mogę pomagać ludziom, a jednocześnie realizować siebie. Myślę, że na Instagramie to jest kluczowe — pilnować, by się nie wypalić i nie działać wbrew sobie. To jest pierwsza sprawa. Druga sprawa to eksperymentowanie i nietraktowanie słabych wyników jako porażek, tylko jako informacje, na podstawie których możemy coś zmienić.

K | A: Tak, ale żeby się tego nauczyć, to trzeba rzeczywiście trochę czasu i takiego podejścia na chłodno. Bardzo często jest tak, że pierwszą rzeczą, którą myślimy — kiedy statystyki nie są takie, jakbyśmy chciały — jest to, że to nasza wina, że zrobiłyśmy coś źle, mimo że dałyśmy z siebie wszystko. Często towarzyszy temu kolejna myśl, że to i tak to było za mało. Tymczasem to wcale nie o to chodzi. Trzeba nauczyć się odcinać emocje, analizować sytuacje na spokojnie i przemyśleć, co możemy usprawnić lub zmienić, żeby osiągnąć inny rezultat. Cieszymy się, że wybrzmiało to, iż są to naczynia połączone — nie zajmujemy się tylko jednym małym wycinkiem, ale działamy równolegle. Robimy różne wizerunkowe akrobacje na wielu polach, a te pola się ze sobą stykają i przecinają. Nie ma jednej uniwersalnej rekomendacji, żeby zaleczyć wszystko naraz. Trzeba po prostu — jak często powtarzamy naszym bliskim — być człowiekiem rozwiązań, a nie człowiekiem problemów. Łatwo się skupić na problemach i sobie dołożyć. Trzeba szukać rozwiązań, testować, próbować nowych podejść, wychodzić do ludzi w sposób, który jest dla nich jeszcze nieznany. Myślimy, że to jedna z najważniejszych wartości całej naszej rozmowy, która dziś tak dobrze się potoczyła.

Cieszymy się ogromnie, bo obserwujemy Cię od dawna i za każdym razem robimy kolejny krok w Twoją stronę — coraz bliżej, coraz bliżej. Dlatego z radością przyjęłyśmy Twoją decyzje o wystąpienie w naszym podcaście. Bardzo Ci dziękujemy.

S: Dziękuję wam bardzo. Ja się też bardzo cieszę, że mnie zaprosiłyście. Z przyjemnością obserwuję was, jako osoby, które wnoszą świetna wartość do świata projektowego, do świata projektantek. Naprawdę napełnia to moje serce, bo wy również odważacie się pokazywać swoją opinię i swoją perspektywę. Wiem, że to nie jest łatwe, ale to jest bardzo potrzebne światu. Pokazywanie własnego spojrzenia,  które często nazywa coś, co nasz odbierać ma w swoim przeżyciu, a czego się bał ujawnić czy pokazać. To jest właśnie zrobienie kroku w stronę człowieka, w stronę dostrzeżenia go. Ludzie chcą czuć, że są zauważeni ze swoimi problemami i wyzwaniami, a wasza komunikacja im to daje i to jest naprawdę. Dziękuję bardzo.

Gdzie znajdziesz Sylwię Bodnar?

K | A: Bardzo się cieszymy i zapraszamy Cię, abyś podzieliła się, gdzie można Cię znaleźć. Po dzisiejszej rozmowie na pewno wiele naszych słuchaczek zechce zasięgnąć Twojej rady i opinii oraz Cię zaobserwować.

S: Zapraszam na profil na Instagramie, bo tam jestem najbardziej aktywna i w stałym kontakcie z moją społecznością. Mój profil to Sylwia_Bodnar. Zachęcam też do odwiedzenia mojej strony internetowej www.wizerunkoweakrobacje.pl, gdzie znajdziecie ofertę mentoringu indywidualnego oraz wszystkie aktualności dotyczące moich akrobacji — zarówno tych większych, jak i mniejszych. To są dwa główne miejsca, do których Was zapraszam.

K | A: Serdecznie polecamy boot campy Sylwii. Dla tych z was, które mają problem z przejściem do działania — kiedy jest za dużo, myśli, rozkmin, a trzeba usiąść i to zrobić — to boot camp jest świetnym rozwiązaniem. My już mamy jeden boot camp za sobą i wiemy, że to na pewno nie był nasz ostatni! Wszystkie linki, o których wspomniała Sylwia oraz kilka dodatkowych znajdziecie w opisie tego odcinka — więc śmiało klikajcie i wpadajcie do Sylwii.

S: Bardzo dziękuję.

K | A: Dziękujemy i do usłyszenia w eterze.